Londyn, 19.05.2021 r.
–
Kai… – zaczęłam cichutko, gdy wszedł do kuchni, by zrobić
sobie kawę. Baloo przydreptał za nim, radośnie wymachując ogonem.
– Muszę… Muszę ci coś powiedzieć – Odchrząknęłam. Nie
przypuszczałam, że to będzie aż takie trudne! Kai odwrócił się
do mnie z lekkim napięciem widocznym na twarzy.
–
Maddie… Czy ty… Jesteś w ciąży? –
wyjąkał i zbladł. Popatrzyłam na niego z szeroko otwartymi
oczami, a później parsknęłam śmiechem. Mój chłopak spojrzał
na mnie z wyrzutem. – Nie strasz mnie tak! – Teatralnie
złapał się za serce i opadł na krzesło z kubkiem gorącej
kawy w dłoni. Upił łyk nieznacznie się krzywiąc. Zawsze to
robił. I niczego się nie nauczył.
–
Nie, nie jestem – odparłam ocierając
łzy z kącików oczu. – Ale… To też jest poważna sprawa. Bo
ja… Nie dam rady… Nie będzie mnie w Porto – Wydusiłam
spuszczając wzrok. Policzki mnie piekły. Chciałam ukryć twarz w
dłoniach, ale nie mogłam. Czułam po kościach nadchodzącą
awanturę.
–
Nie będzie cię w Porto?! – krzyknął
zrywając się z miejsca. Wyraz jego twarzy diametralnie się
zmienił. Zacisnął usta w wąską kreskę. Nie lubiłam go w takim
wydaniu. – Dlaczego? Przecież to mój pierwszy finał Ligi
Mistrzów! Co może być ważniejsze od tego?! – Warknął. Baloo
schował się za mną. Jego uszy lekko oklapły. Pogłaskałam jego
miękką sierść.
–
Studia – wyszeptałam bliska płaczu.
–
W sobotę? – zironizował.
–
Mamy pilne spotkanie dotyczące pewnego
projektu i przyszłorocznych praktyk… Muszę… Muszę być na nim
obecna! Próbowałam się jakoś wykręcić, ale to niemożliwe –
podjęłam próbę wyjaśnień. Wiedziałam jednak, że na nic się
zdadzą. Sama byłabym wściekła. Bo wiedziałam, ile to dla niego
znaczy. Wiedziałam, że to bardzo ważne. Że to ważny moment. Może
nawet najważniejszy w całej jego karierze. Odkąd po emocjonujących
starciach z Realem Madryt, awansowali do finału, Kai mówił
tylko o tym. Cieszył się jak dziecko. Nie mógł uwierzyć w to, że
po dość słabym początku sezonu, po wszystkich perturbacjach,
zmianie trenera, udało im się tam dotrzeć. To było jak dziecięce
marzenie, które w końcu miało się spełnić. A ja miałam tam
być. I go wspierać. Dopingować. Cieszyć się wraz z nim, bądź
pocieszać. A teraz tak po prostu miałam obejrzeć to spotkanie w
telewizji. Byłam zła na samą siebie. Nie miałam mu za złe, że
się wściekł.
–
Wspaniale! – klasnął w dłonie. –
Naprawdę wspaniale! – Wysyczał i wyszedł z kuchni. Chwilę
później usłyszałam trzask zamykanych drzwi. Osunęłam się po
ścianie i z całej siły przytuliłam się do Baloo. On mnie nie
osądzał.
Londyn,
24.05.2021 r.
–
Imbecylku, czy ty totalnie zwariowałaś?! – wrzask Pauli przywitał
mnie, gdy ledwo zdążyłam postawić stopę w kawiarni. Znajdujący
się w niej ludzie posłali blondynce zniesmaczone spojrzenia, z
których nic sobie nie robiła. – Ja naprawdę jestem wyrozumiała,
ale wszystko ma swoje granice!
–
Ucisz się, kretynko, wszyscy na nas
patrzą! – syknęłam zajmując miejsce naprzeciwko niej. Złożyłam
zamówienie, jednocześnie przepraszając za małą scenę. Kelnerka
uśmiechnęła się miło i zniknęła na zapleczu. – Kai mnie
sprzedał? Nic nowego!
–
Ty naprawdę postradałaś rozum! – jej
oczy zaokrągliły się ze zdziwienia. – Finał Ligi Mistrzów!
Masz w ogóle pojęcie, co to oznacza? Dla całej drużyny i dla
Kaia? Dla twojego chłopaka! – Dramatycznie powachlowała się
dłonią.
–
Przypomnij mi, dlaczego ja wciąż się
z tobą przyjaźnię? – spytałam. – Nie jestem głupia, wiem, co
to znaczy. I wiem, że Kai jest moim chłopakiem – Zdenerwowałam
się lekko na jej słowa. Wiedziałam, że chce dobrze, ale byłam
zirytowana.
–
W takim razie wyjaśnij mi, proszę… –
zaczęła, ale szybko przerwałam jej nadchodzącą tyradę.
–
Wracam właśnie z uczelni. Załatwiłam
wszystkie formalności, będę w Porto – oznajmiłam spokojnie. –
Gdybyś nie zaatakowała mnie od wejścia, dowiedziałabyś się
znacznie szybciej – Wystawiłam jej język obserwując reakcję.
Przyjaciółka rzuciła mi gniewne spojrzenie.
–
Nie mogłaś powiedzieć od razu? –
gwałtownie zamieszała kawę łyżeczką. – Kai wie?
–
Nie, to ma być niespodzianka –
odparłam z uśmiechem. – Przysięgam, że własnoręcznie cię
uduszę, jeśli piśniesz mu choć słówko! – Zastrzegłam.
–
Obiecuję milczeć! – przyłożyła
sobie dłoń do piersi. Parsknęłam śmiechem. – Ale powiem Timo,
żeby dyskretnie załatwił jeszcze jedną wejściówkę – Dodała
poważniejszym tonem.
–
Dziękuję – powiedziałam szczerze. –
Wiem, że go rozgniewałam. Od paru dni schodzimy sobie z drogi w
mieszkaniu… Mam dość tak napiętej atmosfery – Poskarżyłam
się. Upiłam łyk kawy delektując się zjawiskowym aromatem.
–
Kto by pomyślał, że akurat wy macie
problem z rozładowaniem napięcia! – żachnęła się.
–
Daj spokój, nic nie działa, choć
próbowałam wszystkiego – wyznałam speszona. Paula parsknęła
głośnym śmiechem. Zażenowana pokręciłam głową.
–
Jeśli Kai wzniesie w sobotę do góry
upragniony Puchar, to szybko mu przejdzie! – zapewniła mnie. A ja
jej uwierzyłam.
Porto,
Estádio do Dragão, 29.05.2021 r.
Portugalia
była kolebką historii, kultury oraz tradycji. Była państwem,
ciepłym oraz wspaniałym, które zachwycało turystów przepięknymi
widokami, doskonałą kuchnią, malowniczymi miasteczkami,
spektakularnymi plażami i życzliwością mieszkańców. W
tłumie mieszały się zapachy, języki, kolory skóry oraz
narodowości. Stadion, na którym miał zostać rozegrany dzisiejszy
finał Ligi Mistrzów zrobił na mnie nie lada wrażenie. Mógł
pomieścić ponad pięćdziesiąt tysięcy widzów. Będąc w loży
VIP czułam się jak mrówka. Widziałam wszystkich tych ludzi,
pomieszane barwy. Widziałam specjalne banery, plakaty, szaliki,
kapelusze, proporczyki. Mieniło mi się przed oczami. Podniosła
atmosfera wisiała w powietrzu, a ja marzyłam jedynie o końcu
tego spotkania. Byłam kłębkiem nerwów od momentu, gdy wysiadłam
z samolotu. Wierzyłam, ale również się bałam. Układałam w
głowie przeróżne scenariusze. Radość po upragnionej wygranej,
smutek, łzy, gorzkie rozczarowanie po przegranej. Przeciwnik był
silny, pragnął zwycięstwa po kilku porażkach. Ale Chelsea również
chciała wygrać. Chcieli znów wznieść w górę Puchar, po
dziewięcioletniej przerwie. I wiedziałam, że Kai chciał zostać
bohaterem. Paula mówiła mi, że wielu kibiców oraz ekspertów była
zawiedziona kolejnym angielskim finałem, ale miałam gdzieś ich
zdanie. Najważniejsze było to spotkanie, te emocje. Poprawiłam
koszulkę z numerem Kaia rozglądając się na boki. Wielki zegar
odliczał czas do rozpoczęcia. Do godziny zero. Z markotną miną
spojrzałam na schowaną w torebce butelkę wody. Potrzebowałam
czegoś znacznie mocniejszego na uspokojenie!
–
Przydałby ci się alkohol, prawda? –
westchnęła Paula.
–
Czytasz mi w myślach, moja kretynko! –
przyznałam.
–
Masz – podała mi butelkę z ciemnym
płynem. Zmarszczyłam czoło. – Zmajstrowałam nam na szybko
drinka! Trochę kopie, bo przesadziłam z ilością rumu –
Zachichotała. Paula i jej pomysły! Z wdzięcznością przyjęłam
od niej butelkę i pociągnęłam spory łyk. Alkohol przyjemnie
rozgrzał mnie od środka. Czułam mocny posmak na języku.
–
Jesteś szurnięta – powiedziałam
głośno. Objęła mnie wskazując na zegar. Dwudziesta pierwsza.
Dwudziesty dziewiąty dzień maja. Dwa tysiące dwudziesty pierwszy
rok. To było to. To musiało być to.
Manchester
City vs. Chelsea. Zwycięzca Premier League kontra zespół, który w
tabeli ligowej zajął czwarte miejsce. Podekscytowanie, emocje,
nerwy, nadzieja. Okrzyki, szaleńczy doping, głośne śpiewy,
wiwaty, wsparcie. Tłum, niebieskie barwy. Mecz o wszystko. O
wygranie. O chwałę. O dumę. Spotkanie mogło się podobać
sympatykom obu drużyn. Tempo było szybkie, a piłkarze często
gościli w polu karnym rywali. Groźniejsze sytuacje do zdobycia
bramki miała Chelsea, ale ku niezadowoleniu Pauli, dwie świetne
okazje zmarnował Timo. Czułam jej emocje, bo ściskała mnie mocno
jak wariatka. Nie mogłam wyswobodzić się z jej uścisku, a może
tego nie chciałam, bo ona również przytrzymywała mnie. Nogi mi
się trzęsły, nie mogłam ustać, a siedzenie w tym momencie było
zbyt niewygodne. Za nami siedziało rodzeństwo Kaia. Gdy odwracałam
się do nich, by skomentować daną akcję, uśmiechali się do mnie
pokrzepiająco. I sami maskowali swoje nerwowe uśmiechy. Byłam na
stadionie piłkarskim. Na finale Ligi Mistrzów, w którym występował
mój prywatny chłopak. Scenariusz nie do pomyślenia jeszcze rok
temu. Tyle się zmieniło. Ale na lepsze. I ja też się zmieniłam.
Zacisnęłam piąstki z całej siły, gdy spostrzegłam poruszenie.
Mason sprawnie podał piłkę pod nogi Kaia, a on szaleńczo pomknął
do bramki. Świetnie przyjął futbolówkę i sprawnym, a przede
wszystkim pewnym ruchem umieścił ją w siatce. Czterdziesta druga
minuta. Chelsea wygrywała.
–
KAI!!! – wydarłam się na całe gardło
podskakując. – Kai, Kai, Kai! – Skandowałam jego imię wraz z
tysiącami kibiców. Nie mógł mnie słyszeć, nawet nie wiedział,
że tutaj jestem. Ale byłam dla niego, by wspólnie celebrować ten
moment, tę piękną chwilę, którą z pewnością będzie
pamiętał do końca swojego życia. Zachłysnęłam się powietrzem,
gdy z palców utworzył literę „M”. Ten gol był dla mnie.
–
Jaki on romantyczny! – westchnęła
Paula i ku mojemu zdziwieniu otarła łzę z policzka. Trzepnęłam
ją w głowę, bo wzruszenie odebrało mi mowę. Mój Kai. Chciałam
już, aby sędzia zagwizdał po raz ostatni.
–
Podaj mi swoją magiczną butelkę –
poprosiłam przyjaciółkę, a ona bez wahania spełniła moją
prośbę. – Mam dość!
–
Przed nami ostatnie minuty! –
stwierdziła pewnie, gdy piłkarze po przerwie wyszli na murawę.
Znowu jej uwierzyłam.
Piłkarze
Manchesteru City nie chcieli poddać się bez walki. Ku mojej
rozpaczy i przerażeniu druga połowa toczyła się pod ich
dyktando. Atakowali, bo nie mieli nic do stracenia. Starali się na
różne sposoby zagrozić naszej bramce, ale obrona spisywała się
rewelacyjnie. Blokowała najgroźniejsze piłki oraz w odpowiednim
czasie przecinała podania. Rywal najbliżej wyrównania był w
końcówce spotkania. My mieliśmy okazję, by podwyższyć
prowadzenie, ale piłkarz spudłował. Sędzia doliczył siedem
minut.
–
ILE?! Czy on postradał rozum?! Nie
wytrzymam! Paula, nie wytrzymam!
–
Ja tak samo, imbecylku! – pisnęła.
Była blada jak ściana. Serce tłukło się w mojej klatce
piersiowej, kolana drżały, a dłonie pociły się. Spojrzałam na
murawę, na piłkarzy Chelsea toczących się ku niej, by wbiec na
boisko, by celebrować wygraną…
–
Trzy, dwa, jeden… KONIEC!!! –
krzyknęłam, gdy wybrzmiał upragniony gwizdek. Płakałam. Wszyscy
rzucili się na Kaia, przewrócili go na boisko, skakali po nim,
obejmowali go, całowali go. Został bohaterem. Dał Chelsea Puchar.
Kai Havertz. Stadion oszalał, a my wraz z nim. Piłkarze zaczęli
zbliżać się w stronę naszej trybuny. Wciągnęłam powietrze,
kiedy moje spojrzenie skrzyżowało się ze spojrzeniem Kaia.
–
Maddie! – rozpromienił się i
przepchał się przez tłum. Wyciągnął do mnie ramiona, w
które natychmiast wpadłam. – Jesteś tutaj!
–
Jestem! Boże, jestem z ciebie taka
dumna, Kai! – pocałowałam go mocno. Pachniał potem i emocjami.
Tej nocy był to mój ulubiony zapach. – Jesteś moim bohaterem!
–
I moim! – dodała Paula wieszając się
na nim. Zaśmiał się głośno, a po chwili wraz z Timo tonęliśmy
we wspólnym uścisku. A później z rodzeństwem Kaia. Takie momenty
zostają w człowieku na zawsze.
–
Musimy iść, dekoracja!
I
pobiegli. A ja jak zahipnotyzowana wpatrywałam się w niebieskie
barwy, w konfetti. A później płakałam jak dziecko, gdy
medal zawisł na szyi Kaia. I gdy wybrzmiał hymn Ligi Mistrzów. I
gdy Kai podniósł do góry Puchar. Pan Havertz. Moja miłość,
moje szczęście, moje życie.
***
Witam!
Obiecałam sobie, że doprowadzę to opowiadanie do końca, a skoro został jeszcze jeden rozdział i epilog, to mam nadzieję, że dotrzymam tej obietnicy ^^
💙💙💙