piątek, 21 kwietnia 2023

Dziewiętnasty

 Londyn, 19.05.2021 r.


    Kai… – zaczęłam cichutko, gdy wszedł do kuchni, by zrobić sobie kawę. Baloo przydreptał za nim, radośnie wymachując ogonem. – Muszę… Muszę ci coś powiedzieć – Odchrząknęłam. Nie przypuszczałam, że to będzie aż takie trudne! Kai odwrócił się do mnie z lekkim napięciem widocznym na twarzy.
Maddie… Czy ty… Jesteś w ciąży? – wyjąkał i zbladł. Popatrzyłam na niego z szeroko otwartymi oczami, a później parsknęłam śmiechem. Mój chłopak spojrzał na mnie z wyrzutem. – Nie strasz mnie tak! – Teatralnie złapał się za serce i opadł na krzesło z kubkiem gorącej kawy w dłoni. Upił łyk nieznacznie się krzywiąc. Zawsze to robił. I niczego się nie nauczył.
Nie, nie jestem – odparłam ocierając łzy z kącików oczu. – Ale… To też jest poważna sprawa. Bo ja… Nie dam rady… Nie będzie mnie w Porto – Wydusiłam spuszczając wzrok. Policzki mnie piekły. Chciałam ukryć twarz w dłoniach, ale nie mogłam. Czułam po kościach nadchodzącą awanturę.
Nie będzie cię w Porto?! – krzyknął zrywając się z miejsca. Wyraz jego twarzy diametralnie się zmienił. Zacisnął usta w wąską kreskę. Nie lubiłam go w takim wydaniu. – Dlaczego? Przecież to mój pierwszy finał Ligi Mistrzów! Co może być ważniejsze od tego?! – Warknął. Baloo schował się za mną. Jego uszy lekko oklapły. Pogłaskałam jego miękką sierść.
Studia – wyszeptałam bliska płaczu.
W sobotę? – zironizował.
Mamy pilne spotkanie dotyczące pewnego projektu i przyszłorocznych praktyk… Muszę… Muszę być na nim obecna! Próbowałam się jakoś wykręcić, ale to niemożliwe – podjęłam próbę wyjaśnień. Wiedziałam jednak, że na nic się zdadzą. Sama byłabym wściekła. Bo wiedziałam, ile to dla niego znaczy. Wiedziałam, że to bardzo ważne. Że to ważny moment. Może nawet najważniejszy w całej jego karierze. Odkąd po emocjonujących starciach z Realem Madryt, awansowali do finału, Kai mówił tylko o tym. Cieszył się jak dziecko. Nie mógł uwierzyć w to, że po dość słabym początku sezonu, po wszystkich perturbacjach, zmianie trenera, udało im się tam dotrzeć. To było jak dziecięce marzenie, które w końcu miało się spełnić. A ja miałam tam być. I go wspierać. Dopingować. Cieszyć się wraz z nim, bądź pocieszać. A teraz tak po prostu miałam obejrzeć to spotkanie w telewizji. Byłam zła na samą siebie. Nie miałam mu za złe, że się wściekł.
Wspaniale! – klasnął w dłonie. – Naprawdę wspaniale! – Wysyczał i wyszedł z kuchni. Chwilę później usłyszałam trzask zamykanych drzwi. Osunęłam się po ścianie i z całej siły przytuliłam się do Baloo. On mnie nie osądzał.


Londyn, 24.05.2021 r.


    Imbecylku, czy ty totalnie zwariowałaś?! – wrzask Pauli przywitał mnie, gdy ledwo zdążyłam postawić stopę w kawiarni. Znajdujący się w niej ludzie posłali blondynce zniesmaczone spojrzenia, z których nic sobie nie robiła. – Ja naprawdę jestem wyrozumiała, ale wszystko ma swoje granice!
Ucisz się, kretynko, wszyscy na nas patrzą! – syknęłam zajmując miejsce naprzeciwko niej. Złożyłam zamówienie, jednocześnie przepraszając za małą scenę. Kelnerka uśmiechnęła się miło i zniknęła na zapleczu. – Kai mnie sprzedał? Nic nowego!
Ty naprawdę postradałaś rozum! – jej oczy zaokrągliły się ze zdziwienia. – Finał Ligi Mistrzów! Masz w ogóle pojęcie, co to oznacza? Dla całej drużyny i dla Kaia? Dla twojego chłopaka! – Dramatycznie powachlowała się dłonią.
Przypomnij mi, dlaczego ja wciąż się z tobą przyjaźnię? – spytałam. – Nie jestem głupia, wiem, co to znaczy. I wiem, że Kai jest moim chłopakiem – Zdenerwowałam się lekko na jej słowa. Wiedziałam, że chce dobrze, ale byłam zirytowana.
W takim razie wyjaśnij mi, proszę… – zaczęła, ale szybko przerwałam jej nadchodzącą tyradę.
Wracam właśnie z uczelni. Załatwiłam wszystkie formalności, będę w Porto – oznajmiłam spokojnie. – Gdybyś nie zaatakowała mnie od wejścia, dowiedziałabyś się znacznie szybciej – Wystawiłam jej język obserwując reakcję. Przyjaciółka rzuciła mi gniewne spojrzenie.
Nie mogłaś powiedzieć od razu? – gwałtownie zamieszała kawę łyżeczką. – Kai wie?
Nie, to ma być niespodzianka – odparłam z uśmiechem. – Przysięgam, że własnoręcznie cię uduszę, jeśli piśniesz mu choć słówko! – Zastrzegłam.
Obiecuję milczeć! – przyłożyła sobie dłoń do piersi. Parsknęłam śmiechem. – Ale powiem Timo, żeby dyskretnie załatwił jeszcze jedną wejściówkę – Dodała poważniejszym tonem.
Dziękuję – powiedziałam szczerze. – Wiem, że go rozgniewałam. Od paru dni schodzimy sobie z drogi w mieszkaniu… Mam dość tak napiętej atmosfery – Poskarżyłam się. Upiłam łyk kawy delektując się zjawiskowym aromatem.
Kto by pomyślał, że akurat wy macie problem z rozładowaniem napięcia! – żachnęła się.
Daj spokój, nic nie działa, choć próbowałam wszystkiego – wyznałam speszona. Paula parsknęła głośnym śmiechem. Zażenowana pokręciłam głową.
Jeśli Kai wzniesie w sobotę do góry upragniony Puchar, to szybko mu przejdzie! – zapewniła mnie. A ja jej uwierzyłam.


Porto, Estádio do Dragão, 29.05.2021 r.


    Portugalia była kolebką historii, kultury oraz tradycji. Była państwem, ciepłym oraz wspaniałym, które zachwycało turystów przepięknymi widokami, doskonałą kuchnią, malowniczymi miasteczkami, spektakularnymi plażami i życzliwością mieszkańców. 
W tłumie mieszały się zapachy, języki, kolory skóry oraz narodowości. Stadion, na którym miał zostać rozegrany dzisiejszy finał Ligi Mistrzów zrobił na mnie nie lada wrażenie. Mógł pomieścić ponad pięćdziesiąt tysięcy widzów. Będąc w loży VIP czułam się jak mrówka. Widziałam wszystkich tych ludzi, pomieszane barwy. Widziałam specjalne banery, plakaty, szaliki, kapelusze, proporczyki. Mieniło mi się przed oczami. Podniosła atmosfera wisiała w powietrzu, a ja marzyłam jedynie o końcu tego spotkania. Byłam kłębkiem nerwów od momentu, gdy wysiadłam z samolotu. Wierzyłam, ale również się bałam. Układałam w głowie przeróżne scenariusze. Radość po upragnionej wygranej, smutek, łzy, gorzkie rozczarowanie po przegranej. Przeciwnik był silny, pragnął zwycięstwa po kilku porażkach. Ale Chelsea również chciała wygrać. Chcieli znów wznieść w górę Puchar, po dziewięcioletniej przerwie. I wiedziałam, że Kai chciał zostać bohaterem. Paula mówiła mi, że wielu kibiców oraz ekspertów była zawiedziona kolejnym angielskim finałem, ale miałam gdzieś ich zdanie. Najważniejsze było to spotkanie, te emocje. Poprawiłam koszulkę z numerem Kaia rozglądając się na boki. Wielki zegar odliczał czas do rozpoczęcia. Do godziny zero. Z markotną miną spojrzałam na schowaną w torebce butelkę wody. Potrzebowałam czegoś znacznie mocniejszego na uspokojenie!
Przydałby ci się alkohol, prawda? – westchnęła Paula.
Czytasz mi w myślach, moja kretynko! – przyznałam.
Masz – podała mi butelkę z ciemnym płynem. Zmarszczyłam czoło. – Zmajstrowałam nam na szybko drinka! Trochę kopie, bo przesadziłam z ilością rumu – Zachichotała. Paula i jej pomysły! Z wdzięcznością przyjęłam od niej butelkę i pociągnęłam spory łyk. Alkohol przyjemnie rozgrzał mnie od środka. Czułam mocny posmak na języku.
Jesteś szurnięta – powiedziałam głośno. Objęła mnie wskazując na zegar. Dwudziesta pierwsza. Dwudziesty dziewiąty dzień maja. Dwa tysiące dwudziesty pierwszy rok. To było to. To musiało być to. 

    Manchester City vs. Chelsea. Zwycięzca Premier League kontra zespół, który w tabeli ligowej zajął czwarte miejsce. Podekscytowanie, emocje, nerwy, nadzieja. Okrzyki, szaleńczy doping, głośne śpiewy, wiwaty, wsparcie. Tłum, niebieskie barwy. Mecz 
o wszystko. O wygranie. O chwałę. O dumę. Spotkanie mogło się podobać sympatykom obu drużyn. Tempo było szybkie, a piłkarze często gościli w polu karnym rywali. Groźniejsze sytuacje do zdobycia bramki miała Chelsea, ale ku niezadowoleniu Pauli, dwie świetne okazje zmarnował Timo. Czułam jej emocje, bo ściskała mnie mocno jak wariatka. Nie mogłam wyswobodzić się z jej uścisku, a może tego nie chciałam, bo ona również przytrzymywała mnie. Nogi mi się trzęsły, nie mogłam ustać, a siedzenie w tym momencie było zbyt niewygodne. Za nami siedziało rodzeństwo Kaia. Gdy odwracałam się do nich, by skomentować daną akcję, uśmiechali się do mnie pokrzepiająco. I sami maskowali swoje nerwowe uśmiechy. Byłam na stadionie piłkarskim. Na finale Ligi Mistrzów, w którym występował mój prywatny chłopak. Scenariusz nie do pomyślenia jeszcze rok temu. Tyle się zmieniło. Ale na lepsze. I ja też się zmieniłam. Zacisnęłam piąstki z całej siły, gdy spostrzegłam poruszenie. Mason sprawnie podał piłkę pod nogi Kaia, a on szaleńczo pomknął do bramki. Świetnie przyjął futbolówkę i sprawnym, a przede wszystkim pewnym ruchem umieścił ją w siatce. Czterdziesta druga minuta. Chelsea wygrywała.
KAI!!! – wydarłam się na całe gardło podskakując. – Kai, Kai, Kai! – Skandowałam jego imię wraz z tysiącami kibiców. Nie mógł mnie słyszeć, nawet nie wiedział, że tutaj jestem. Ale byłam dla niego, by wspólnie celebrować ten moment, tę piękną chwilę, którą z pewnością będzie pamiętał do końca swojego życia. Zachłysnęłam się powietrzem, gdy z palców utworzył literę „M”. Ten gol był dla mnie.
Jaki on romantyczny! – westchnęła Paula i ku mojemu zdziwieniu otarła łzę z policzka. Trzepnęłam ją w głowę, bo wzruszenie odebrało mi mowę. Mój Kai. Chciałam już, aby sędzia zagwizdał po raz ostatni.
Podaj mi swoją magiczną butelkę – poprosiłam przyjaciółkę, a ona bez wahania spełniła moją prośbę. – Mam dość!
Przed nami ostatnie minuty! – stwierdziła pewnie, gdy piłkarze po przerwie wyszli na murawę. Znowu jej uwierzyłam.


    Piłkarze Manchesteru City nie chcieli poddać się bez walki. Ku mojej rozpaczy 
i przerażeniu druga połowa toczyła się pod ich dyktando. Atakowali, bo nie mieli nic do stracenia. Starali się na różne sposoby zagrozić naszej bramce, ale obrona spisywała się rewelacyjnie. Blokowała najgroźniejsze piłki oraz w odpowiednim czasie przecinała podania. Rywal najbliżej wyrównania był w końcówce spotkania. My mieliśmy okazję, by podwyższyć prowadzenie, ale piłkarz spudłował. Sędzia doliczył siedem minut.
ILE?! Czy on postradał rozum?! Nie wytrzymam! Paula, nie wytrzymam!
Ja tak samo, imbecylku! – pisnęła. Była blada jak ściana. Serce tłukło się w mojej klatce piersiowej, kolana drżały, a dłonie pociły się. Spojrzałam na murawę, na piłkarzy Chelsea toczących się ku niej, by wbiec na boisko, by celebrować wygraną…
Trzy, dwa, jeden… KONIEC!!! – krzyknęłam, gdy wybrzmiał upragniony gwizdek. Płakałam. Wszyscy rzucili się na Kaia, przewrócili go na boisko, skakali po nim, obejmowali go, całowali go. Został bohaterem. Dał Chelsea Puchar. Kai Havertz. Stadion oszalał, a my wraz z nim. Piłkarze zaczęli zbliżać się w stronę naszej trybuny. Wciągnęłam powietrze, kiedy moje spojrzenie skrzyżowało się ze spojrzeniem Kaia.
Maddie! – rozpromienił się i przepchał się przez tłum. Wyciągnął do mnie ramiona, w które natychmiast wpadłam. – Jesteś tutaj!
Jestem! Boże, jestem z ciebie taka dumna, Kai! – pocałowałam go mocno. Pachniał potem i emocjami. Tej nocy był to mój ulubiony zapach. – Jesteś moim bohaterem!
I moim! – dodała Paula wieszając się na nim. Zaśmiał się głośno, a po chwili wraz z Timo tonęliśmy we wspólnym uścisku. A później z rodzeństwem Kaia. Takie momenty zostają w człowieku na zawsze.
Musimy iść, dekoracja!
I pobiegli. A ja jak zahipnotyzowana wpatrywałam się w niebieskie barwy, w konfetti. A później płakałam jak dziecko, gdy medal zawisł na szyi Kaia. I gdy wybrzmiał hymn Ligi Mistrzów. I gdy Kai podniósł do góry Puchar. Pan Havertz. Moja miłość, moje szczęście, moje życie.


***

Witam!

Obiecałam sobie, że doprowadzę to opowiadanie do końca, a skoro został jeszcze jeden rozdział i epilog, to mam nadzieję, że dotrzymam tej obietnicy ^^



💙💙💙

Pozdrawiam ;*